Wybraliśmy się ( jak potem się okazało w ostatni tak słoneczny dzień końca naszych wakacji) Niedziela. Standardowe miejsce spacerów w moim mieście - park. Chociaż na dobrą sprawę jest jeszcze parę, jednak tam czuję się najlepiej. Pozwoliła mi wziąć aparat( jeśli ktoś daje mi taką zgodę- godzi się na moją duchową nieobecność podczas tego czasu) Zabierałem się już właśnie za pierwsze kadry, jakże pięknych jesiennych alejek - jako że oprócz ludzi wielbię też zdjęcia natury. Jedno zdjęcie zdążyłem wykonać. Koniec. Przywróciła mnie do pionu, sprowadzając by mój aparat powiewał na mojej szyi. Koniec wolności fotograficznej. Pora na spacer.

Nie poddawałem się, jednak każdorazowe próby mojej ucieczki z niewoli fotograficznej kończyły się niepowodzeniem. Ostatnią szansą była sama ona, autorytarna kobieta -Klaudia, z którą wybrałem się na ten niedzielny poobiadowy spacer. Udało się, wychodziły lekkie spontaniczne ujęcia. A na jej twarzy powoli zacierał się grymas niezadowolenia. Zdawało się że nawet cieszy się z faktu obfotografowywania jej przeze mnie. Przezwyciężyłem nienawiść do mojej foto obsesji w coś na kształt przyzwolenia do wykonywania tychże rzeczy. O zmiennym kształcie, który nam obojgu wyszedł na dobre.p.s Klaudia może w tej opowieści wyszła na zarozumiałą i demoniczną postać, jednakże w głębi duszy jest niczym mały jelonek szukający bratniej duszy i uwagi. I chociaż z opowieści to nie wynika - jest całym moim światem ;*

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz