Wizyta na wsi, gdy siadając na ziemi. Na podwalinach dawnego przodków domu mrówka kosa bez skrupułów (ta czerwona, chociaż głowy nie dam, zbyt ciemno jak na oczy a zmysłem tylko ból było czuć) W miedzy czasie, wspomnienia i drzewa zagrały na wspomnieniach, przypominając jak to kiedyś było- będąc nieco mniejszym, tak o 70 centymetrów wcześniej. To chyba jeszcze niedawno, metr. O właśnie, to wtedy.
Teraz już te trzecie pokolenie, w innym domu, z innymi plamami na buzi- bardziej chemicznymi z soczków Gerbera. Tu ona i ona - Maja i Marcel. Przenikające dziecięce twarze ludzi stąd. Pomyśleć że to oni od nowa przeżywali będą całe lata tam skąd od zawsze zaczynała się historia. I będzie im dobrze tu gdzie są, u siebie.


Wyjazdy na wieś zawsze bywały kształcące. Miejsca do których się wraca zazwyczaj były nie zmienne i w tej niezmienności tkwił cały sekret korzyści ludzi z miasta. Święto, a po święcie tylko zapomnienie do następnego powodu nawiedzenia. Tym razem powód mieścił się w słowach - dzieci :)
Wizyty, od nich wszystko się zaczyna, czekając na ten jeden moment - uśmiechu.
Zdarza się że uśmiechniemy się czasem, ale najwięcej nas tego spotyka przy rodzinie
W zbożu, parę dobrych minut. A jedyną rzeczą która przypominała mi o tym że już nie jestem tym małym chłopcem był telefon i Ty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz