Po nierównym gruncie, one siedzą skulone - Marzena i światłobijąca Martyna, na krawężniku .
Podchodzę, witam się soczyście i następujemy w przygotowania. " a dziś będę Cię dotykał" z ust pada potok słów, znów źrenice rozszerzają się...mantra życia . Z racji nie zastania wizażystki podczas sesji - maluje ja . Nie głupio jest. Ona przebiera się w fiolety wpina swoje niemal dwumetrowe Marzenowe(marzeniowe) ciało i staje przed nami - jakoby nam było już mało. Zatem w drogę, wydaje Martynie pakiet moich rzeczy po czym lekko popychać ku żótłoliściowej ścieżce.
"cholera takiej wysokiej jeszcze nie miałem" padają kolejne słowa, słowa podpadające nieco pod komplementu, które jak potem się okazało z początku nie umiała przyjąć. Wypracowała się z czasem. Ze świecącym okiem stała niepozornie. Wyginając swoje , równie szczupłe ciało na sposobów sto w tył, w przód i boki dwa. Stój, to to , zatrzymaj się tak - oddychaj różnomiernie i trwaj, Tak. Początki za nami,a ona rozkręca swoje piękno opatrując co raz spojrzeniem w kierunku obiektywu. Nie do końca wie czy wszystko dobrze robi...to nic, nikt przecież nie powiedział że początek jest zarazem końcem . Do wszystkiego przebyć trzeba drogą postępując w rytmie małych kroczków. Przecież to tak wypada, chodzić cicho, spokojnie i co raz zerkać na bok - czy ta druga strona wciąż się patrzy. Moją dobrą stroną było to , że z racji robienia zdjęć mogłem patrzyć się na nią cały czas . I to dopiero jest przewaga . Marzenowo... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz